środa, 14 maja 2014

dzień 4.

            Całe miasto skąpane było w ciemnościach. Gwiazdy, które grecka Selene rozrzuciła po czarnym jak smoła niebie stanowiły niewielkie tylko źródło światła. Noc. Jedyny w ciągu doby moment, kiedy Krupówki nie dźwigały ciężaru tysięcy przechodniów. Ciszę przerywały tylko niemogące zasnąć świerszcze, których muzyka była dalece przyjemniejsza od pisków dzieci i krzyków dorosłych.
            Spiesznym krokiem przemierzałem to ukochane przez turystów z całego świata źródło atrakcji. Nie do końca wiedziałem, dokąd tak właściwie zmierzam, ale instynkt podpowiadał mi, żeby się nie zatrzymywać. Brak bliskiego kontaktu z ulicznymi latarniami mogłem przypisywać tylko kocim zdolnościom.
            Nagle usłyszałem czyjś szept dobiegający z jednej z bocznych uliczek. Miałem problem nie tylko ze zrozumieniem słów, ale także ze zidentyfikowaniem, czy wypowiadający je głos należy do kobiety, czy do mężczyzny. Gdyby ktoś poprosił mnie o jego odtworzenie, nie potrafiłbym zrobić tego nawet w głowie.
            Wbrew zdrowemu rozsądkowi, łamiąc wszystkie przestrogi o niewłóczeniu się po nocach, które próbowała wpoić mi mama, skręciłem w zaułek, z którego dochodziło mnie ciche wołanie. Przez moment miałem wrażenie, że wpadłem do głębokiego dołu lub straciłem wzrok, tak ciemno tam było. Dopiero po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do grobowych ciemności. Rozejrzałem się dookoła, ale na niewiele to się zdało. W ciasnej uliczce znajdował się tylko kosz na śmieci i sterta kartonów. Ani śladu żywej duszy.
            Obróciłem się na pięcie i już miałem odejść, gdy dobiegł mnie syk. I bynajmniej nie należał on do opony, z której uchodziło powietrze, ani żadnego gada rodem z Australii. Syk ten ewidentnie był pochodzenia ludzkiego.
            Po plecach przeszły mi ciarki. Stała tam. Blondwłosa, delikatna, spowita jakby anielską poświatą. Tak bardzo nie pasowała do otaczających ją obskurnych, popękanych ścian budynków. Chciałem natychmiast je wyburzyć, choćby przedpotopowym taranem, a na ich miejscu posiać porosłą stokrotkami łąkę, ale nie mogłem tego zrobić, gdyż moje nogi stopiły się w jedno z betonowym podłożem.
            Nie będąc w stanie wykonać choćby najmniejszego ruchu, tylko wpatrywałem się uporczywie w stojące naprzeciw mnie zjawisko. Ona także przeszywała mnie wzrokiem. W końcu jednak wydarzyło się coś, co sprawiło, że żołądek podskoczył mi do gardła. Beznamiętny grymas widniejący dotychczas na jej bladym licu ustąpił miejsca subtelnemu uśmiechowi, jasne oczy zaczęły błyszczeć wesoło, a sama dziewczyna oderwała jedną bosą stopę od ziemi i niespiesznie postąpiła w moim kierunku.
            Przeszło mi przez myśl, że to, co właśnie miało miejsce było jedynie wytworem mojej wyobraźni. Obok nie było jednak nikogo, kto mógłby mnie uszczypnąć i potwierdzić moje przypuszczenia lub zaprzeczyć im. Pozostało mi tylko czekać. Zatem czekałem, czując, jak moim ciałem wstrząsają dreszcze, a krucha blondynka zbliża się do mnie miękkimi krokami.
            Dotyk jej chłodnej dłoni na moim przedramieniu nie sprawił, że targające mną emocje osłabły, a nawet wręcz przeciwnie – wzmógł je. Starałem się zrobić wszystko, by nie dać nic po sobie poznać, jednak na próżno. Po jej spojrzeniu i mimice widziałem, że doskonale wie, co dzieje się w moim wnętrzu.
            W końcu udało mi się przełamać ogarniające mnie zdezorientowanie. Czułem, jak napięcie w mięśniach stopniowo zanika. Przestałem też wodzić wzrokiem po kątach i zamiast tego utkwiłem spojrzenie w dziewczynie. Znów mogłem z bliska przyjrzeć się jasnym plamkom, którymi upstrzone były jej policzki, bladoróżowym wargom, wygiętym w jakby wstydliwym uśmiechu i prawie przezroczystym tęczówkom, w których czaiły się radosne ogniki.
            Powoli, nie chcąc jej wystraszyć, wyciągnąłem rękę, której nie spowijała obręcz wątłej dłoni, i opuszkami palców dotknąłem bladego lica dziewczyny. Jej skóra była delikatna jak bardzo cienki papier. Dziwiłem się, że moja pieszczota nie pozostawiła na niej żadnego śladu. Nie mogłem powstrzymać krótkiego śmieszku, będącego wyrazem niedowierzania i jednocześnie przepełniającej mnie radości.
            Dziewczyna rozchyliła lekko wargi i przysunęła swoją twarz bliżej mojej tak, że poczułem jej ciepły oddech na swoim policzku. Po raz kolejny tej nocy po plecach przeszły mi ciarki. Starałem się powstrzymać drgawki, by nie dać jej odczuć, jak ogromne wrażenie na mnie robiła.
            - Maciek… - szepnęła.
            Spodziewałem się, że w jej ustach moje imię będzie brzmiało jakoś inaczej. Nie brzmiało źle, wręcz przeciwnie. Po prostu dziwnie znajomo, tak jakby wcześniej mówiła już do mnie tysiące razy.
            - Maciek – powtórzyła nieco bardziej stanowczo, a jej cienkie palce mocniej zacisnęły się na moim przedramieniu. – Maciek!

            Rozchyliłem powieki. Nade mną pochylała się moja mama opatulona w szlafrok i z kubkiem gorącej herbaty w ręce.
            - Maciek, nie nastawiłeś budzika? Wstawaj i to szybko.
            Postawiła naczynie na półce obok łóżka i wyszła z pokoju. Kto pije gorącą herbatę w środku lata? zapytałem sam siebie, przecierając zaspane oczy dłońmi.
            A jednak, to był tylko sen. Jakżeby inaczej? Dlaczego istota, która poprzedniego dnia uciekła przede mną z płochliwością godną leśnego zwierzęcia miałaby nagle przywoływać mnie na spotkanie? Ze złością uderzyłem pięścią w poduszkę.
            Niechętnie wstałem z miękkiego posłania i udałem się pod prysznic. Miałem nadzieję, że lodowata woda uspokoi trochę krążące wokół jednego tematu myśli. Nic z tego. Co więcej, podczas tych dziesięciu minut wpadłem na absurdalny pomysł, którego zdrowy rozsądek nie był w stanie wybić mi z głowy. Szybko narzuciłem na siebie przyszykowane uprzednio ubrania, zszedłem na dół i chwytając w biegu kanapkę, dopadłem do drzwi wejściowych.
            - Gdzie ty się wybierasz? – Ojciec podniósł wzrok znad czytanej właśnie gazety.
- Muszę coś załatwić – odparłem zniecierpliwiony. Czas mijał nieubłaganie.
- Teraz? – zdziwił się i spojrzał na zegarek. – Za trzy godziny masz być na lotnisku…
- Dziesięć minut – rzuciłem, po czym wyszedłem z domu.
            Na Krupówkach pojawiali się już pierwsi turyści. Biegnąc truchtem omijałem ich jak pachołki. Ze skupieniem próbowałem przypomnieć sobie miejsce ze snu. Miejsce, w którym blondwłose zjawisko chwyciło mnie za nadgarstek i z uporem wpatrywało mi się w oczy. Bo może to jednak nie była zwykła mara? Może miało to jakiś głębszy sens? Może dziewczyna wciąż tam stoi?
            Ledwo wyrabiając na zakręcie i nieomal potrącając kilkuletnią dziewczynkę, stanąłem w zaułku, który tej nocy widziałem oczyma mojej wyobraźni. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo – blaszany śmietnik i sterta kartonów ustawione pod pokrytą odpadającym tynkiem ścianą. Brakowało tylko otoczonej poświatą dziewczyny.
            Parsknąłem histerycznym śmiechem. Właściwie, to sam nie wiedziałem, z czego dokładnie się śmieję – z irracjonalności całej tej sytuacji, czy po prostu z własnej głupoty? W końcu westchnąłem głęboko i odwróciłem się na pięcie, by wrócić do domu i dokończyć pakowanie, gdy nagle usłyszałem brzęk stali za moimi plecami. Odwróciłem się przez ramię czując, że serce zaczyna mi bić coraz szybciej. Natychmiastowo zaschło mi w ustach. Po chodniku potoczyła się metalowa pokrywka od kosza na śmieci. Rozglądałem się po uliczce, próbując zlokalizować przyczynę tego zjawiska. Wewnątrz miałem nadzieję na to, że przyczyna ta ma długie jasne włosy i ruchy pełne gracji.
            Zza śmietnika wyłonił się bezpański kot, trzymający w zębach puszkę po tuńczyku. Przystanął na chwilę i przypatrywał mi się bystrymi oczami, aż w końcu machnął ogonem i zniknął za węgłem. Westchnąłem rozgoryczony.
            Naiwny.
________________________________
prawie rok trwało napisanie tego ostatniego dnia maćkowych zmagań z własnymi uczuciami. ogromnie cieszę się, że udało mi się zakończyć tę historię. bowiem bardzo lubię takie emocjonalne opowieści z nutką tajemnicy, jednakże pisze mi się je bardzo ciężko, bo najmniejszy błąd potrafi zepsuć całą atmosferę. nie wszystko wyszło tak, jakbym sobie tego życzyła, jednak ostatecznie jestem zadowolona z efektu końcowego :)
teraz można znaleźć mnie na reemigracjach, będących moim najdłuższym i prawdopodobnie ostatnim opowiadaniem. ściskam,
aśka.