wtorek, 11 czerwca 2013

dzień 1.

            Doskonale pamiętam, kiedy spotkałem ją po raz pierwszy. Był ostatni dzień lipca, najbardziej upalny w roku. W rękach trzymałem torbę treningową, więc nie miałem jak otrzeć kropli potu zraszających moje czoło ani poprawić klejącej się do ciała koszulki. W myślach przeklinałem awarię samochodu i – jak się okazało idiotyczny – pomysł o powrocie do domu piechotą. Marzyłem o butelce wody prosto z lodówki i zimnym prysznicu.
            Tłum, który zebrał się po środku Krupówek nie poprawił mojego humoru. Złorzecząc pod nosem zacząłem przepychać się przez zgromadzonych ludzi. Nie zwracałem uwagi na to, że raz czy dwa trąciłem kogoś łokciem. Jak robot przebijałem się przez kolejne rzędy turystów.
            Nagle dobiegła mnie jakaś muzyka i obcojęzyczne śpiewy. Odruchowo spojrzałem w stronę źródła tych dźwięków. Wnet potrzeba dostania się do domu zeszła na drugi plan.
            Wpatrywałem się w nią jak zahipnotyzowany. Miała półprzymknięte powieki i usta rozchylone z rozmarzenia. Alabastrowa cera nieskażona opalenizną była chyba całkowicie odporna na uciążliwe promienie słońca. Długie blond włosy oplatały kruchą sylwetkę, powiewając przy każdym obrocie, a jej bose stopy zdawały się zaledwie muskać powierzchnię ziemi, gdy tańczyła lekko w rytm wygrywanej na skrzypcach melodii. Była jak anioł, nawet spowijająca ją poświata była jakby niebiańska.
            Postąpiłem parę kroków, chcąc przyjrzeć się z bliska tej nieziemskiej istocie, ale ktoś położył mi rękę na ramieniu, próbując mnie powstrzymać.
            - Hola, młodzieńcze! – Tęgi turysta z aparatem fotograficznym zawieszonym na szyi wciągnął mnie z powrotem do tłumu. – Co się pchasz do przodu? Bliżej nie podchodzimy!
- Jasne – mruknąłem, dając się poprowadzić, ale wciąż nie odrywałem wzroku od tańczącej anielicy. – Kto to jest?
            Mężczyzna wzruszył ramionami.
            - Podobno jakaś grupa z Czech, ale pierwszy raz ich tu widzę.
            Pokiwałem głową. Ja też. Ze względu na wieczny brak czasu rzadko bywałem na Krupówkach, ale niemożliwym było, żebym przeoczył takie zjawisko.
            Wtem dziewczę otworzyło oczy i spojrzało na mnie, jakby odczytując moje myśli. Przełknąłem głośno ślinę, czując jak pod naciskiem tego nieludzkiego wzroku zaczynam się trząść, a moje nogi przybierają formę waty.
            Jej tęczówki nie miały żadnego spotkanego przeze mnie do tej pory koloru. Nie były ani niebieskie, ani zielone, ani brązowe. Wydawało mi się, jakby w ogóle nie miały barwy. Były tak jasne, że niemalże przezroczyste.
            Nagle zorientowałem się, że stoję jak wryty z otwartą buzią, wpatrując się w dziewczynę. Zamknąłem usta i potrząsnąłem głową, chcąc odzyskać zdolność trzeźwego myślenia. Do tej pory coś takiego jeszcze mi się nie zdarzyło. W Zakopanem spotkałem już wielu ulicznych grajków i dziwnych ludzi przebranych za najróżniejsze bajkowe postaci, ale żaden z nich nie wydawał mi się tak nierzeczywisty, paranormalny. Jeszcze nikt nie zahipnotyzował mnie swoim sposobem poruszania się, ani nie prześwietlił mnie całkowicie jednym spojrzeniem. Kim więc była ta dziewczyna?
            Mało w jej ruchach człowieczeństwa. Prawo grawitacji chyba w ogóle jej nie obowiązywało. Co opadła na ziemię, od razu unosiła się z powrotem w powietrze. Gdy delikatnie odchylała się do tyłu byłem pod wrażeniem jej gibkości i giętkości ciała. Przy każdym kolejnym obrocie obawiałem się, że zaraz zachwieje się i jej wiotkie ciało opadnie bezwładnie na brukowaną uliczkę. Ona jednak świetnie utrzymywała równowagę, rozkładając ręce na boki.
            Muzyka ucichła, a ja całkowicie zbudziłem się z transu, w którym trwałem. Tancerka ukłoniła się, ale wyraz jej twarzy wciąż pozostawał kamienny, nieobecny, rozmarzony. Nie miała smutnej miny, ale też nie uśmiechała się. Jej usta zastygły w prostej linii, a niezwykłe oczy patrzyły beznamiętnie.
            Dopiero wtedy dostrzegłem, że ta dziewczyna nie tańczyła jako jedyna. Obok niej stały cztery inne tancerki, na które wcześniej zupełnie nie zwróciłem uwagi, tak bardzo zafascynowany byłem kruchą blondynką.
            Krąg turystów zaczął się przerzedzać. Nie rozumiałem, jak ludzie mogą być obojętni wobec jej niespotykanej urody. Zostałem sam, stojąc jak wryty z nogami wrośniętymi w ziemię. Patrzyłem, jak podnosi z ziemi jasnoróżowy sweterek i otula nim ramiona, a bose stopy wsuwa w brązowe półbuty.
            Gdy szła, miała w sobie tyle samo gracji, co podczas tańczenia. Jej kroki były sprężyste, a stawiała je tak delikatnie, jakby przed każdym z nich dobrze się zastanawiała. Obserwowałem, jak oddala się, starając się nie mrugać. Gdy w końcu nie mogłem już dłużej powstrzymywać tego tiku, ona zniknęła mi z oczu.
__________
coś nowego, znów skocznego, tym razem o Maćku Kocie :) już przy tworzeniu tej części dotarło do mnie, że to nie będzie dla mnie najłatwiejsze do pisania opowiadanie, ale mam nadzieję, że dobrnę do końca. za długo tu nie zabawię, ale właśnie takie krótkie teksty są moimi ulubionymi.
zapraszam też na moje pozostałe, zakończone już, opowiadania: spód szklanki i zostań tak.
aśka.

2 komentarze:

  1. Maciek Maciek Maciek! To pewnie ja tam tańczyłam? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Maciek i zostaję na dłużej. Tu będzie happy end, czy tego chcesz czy nie.

    OdpowiedzUsuń