Doskonale
pamiętam, kiedy spotkałem ją po raz pierwszy. Był ostatni dzień lipca,
najbardziej upalny w roku. W rękach trzymałem torbę treningową, więc nie miałem
jak otrzeć kropli potu zraszających moje czoło ani poprawić klejącej się do
ciała koszulki. W myślach przeklinałem awarię samochodu i – jak się okazało
idiotyczny – pomysł o powrocie do domu piechotą. Marzyłem o butelce wody prosto
z lodówki i zimnym prysznicu.
Tłum,
który zebrał się po środku Krupówek nie poprawił mojego humoru. Złorzecząc pod
nosem zacząłem przepychać się przez zgromadzonych ludzi. Nie zwracałem uwagi na
to, że raz czy dwa trąciłem kogoś łokciem. Jak robot przebijałem się przez
kolejne rzędy turystów.
Nagle
dobiegła mnie jakaś muzyka i obcojęzyczne śpiewy. Odruchowo spojrzałem w stronę
źródła tych dźwięków. Wnet potrzeba dostania się do domu zeszła na drugi plan.
Wpatrywałem
się w nią jak zahipnotyzowany. Miała półprzymknięte powieki i usta rozchylone z
rozmarzenia. Alabastrowa cera nieskażona opalenizną była chyba całkowicie
odporna na uciążliwe promienie słońca. Długie blond włosy oplatały kruchą
sylwetkę, powiewając przy każdym obrocie, a jej bose stopy zdawały się zaledwie
muskać powierzchnię ziemi, gdy tańczyła lekko w rytm wygrywanej na skrzypcach
melodii. Była jak anioł, nawet spowijająca ją poświata była jakby niebiańska.
Postąpiłem
parę kroków, chcąc przyjrzeć się z bliska tej nieziemskiej istocie, ale ktoś
położył mi rękę na ramieniu, próbując mnie powstrzymać.
-
Hola, młodzieńcze! – Tęgi turysta z aparatem fotograficznym zawieszonym na szyi
wciągnął mnie z powrotem do tłumu. – Co się pchasz do przodu? Bliżej nie
podchodzimy!
- Jasne – mruknąłem, dając się
poprowadzić, ale wciąż nie odrywałem wzroku od tańczącej anielicy. – Kto to
jest?
Mężczyzna
wzruszył ramionami.
-
Podobno jakaś grupa z Czech, ale pierwszy raz ich tu widzę.
Pokiwałem
głową. Ja też. Ze względu na wieczny brak czasu rzadko bywałem na Krupówkach,
ale niemożliwym było, żebym przeoczył takie zjawisko.
Wtem
dziewczę otworzyło oczy i spojrzało na mnie, jakby odczytując moje myśli.
Przełknąłem głośno ślinę, czując jak pod naciskiem tego nieludzkiego wzroku
zaczynam się trząść, a moje nogi przybierają formę waty.
Jej
tęczówki nie miały żadnego spotkanego przeze mnie do tej pory koloru. Nie były
ani niebieskie, ani zielone, ani brązowe. Wydawało mi się, jakby w ogóle nie
miały barwy. Były tak jasne, że niemalże przezroczyste.
Nagle
zorientowałem się, że stoję jak wryty z otwartą buzią, wpatrując się w
dziewczynę. Zamknąłem usta i potrząsnąłem głową, chcąc odzyskać zdolność
trzeźwego myślenia. Do tej pory coś takiego jeszcze mi się nie zdarzyło. W
Zakopanem spotkałem już wielu ulicznych grajków i dziwnych ludzi przebranych za
najróżniejsze bajkowe postaci, ale żaden z nich nie wydawał mi się tak
nierzeczywisty, paranormalny. Jeszcze nikt nie zahipnotyzował mnie swoim
sposobem poruszania się, ani nie prześwietlił mnie całkowicie jednym
spojrzeniem. Kim więc była ta dziewczyna?
Mało
w jej ruchach człowieczeństwa. Prawo grawitacji chyba w ogóle jej nie
obowiązywało. Co opadła na ziemię, od razu unosiła się z powrotem w powietrze.
Gdy delikatnie odchylała się do tyłu byłem pod wrażeniem jej gibkości i
giętkości ciała. Przy każdym kolejnym obrocie obawiałem się, że zaraz zachwieje
się i jej wiotkie ciało opadnie bezwładnie na brukowaną uliczkę. Ona jednak
świetnie utrzymywała równowagę, rozkładając ręce na boki.
Muzyka
ucichła, a ja całkowicie zbudziłem się z transu, w którym trwałem. Tancerka
ukłoniła się, ale wyraz jej twarzy wciąż pozostawał kamienny, nieobecny,
rozmarzony. Nie miała smutnej miny, ale też nie uśmiechała się. Jej usta
zastygły w prostej linii, a niezwykłe oczy patrzyły beznamiętnie.
Dopiero
wtedy dostrzegłem, że ta dziewczyna nie tańczyła jako jedyna. Obok niej stały
cztery inne tancerki, na które wcześniej zupełnie nie zwróciłem uwagi, tak
bardzo zafascynowany byłem kruchą blondynką.
Krąg
turystów zaczął się przerzedzać. Nie rozumiałem, jak ludzie mogą być obojętni
wobec jej niespotykanej urody. Zostałem sam, stojąc jak wryty z nogami
wrośniętymi w ziemię. Patrzyłem, jak podnosi z ziemi jasnoróżowy sweterek i
otula nim ramiona, a bose stopy wsuwa w brązowe półbuty.
Gdy
szła, miała w sobie tyle samo gracji, co podczas tańczenia. Jej kroki były
sprężyste, a stawiała je tak delikatnie, jakby przed każdym z nich dobrze się
zastanawiała. Obserwowałem, jak oddala się, starając się nie mrugać. Gdy w
końcu nie mogłem już dłużej powstrzymywać tego tiku, ona zniknęła mi z oczu.
__________
coś nowego, znów skocznego, tym razem o Maćku Kocie :) już przy tworzeniu tej części dotarło do mnie, że to nie będzie dla mnie najłatwiejsze do pisania opowiadanie, ale mam nadzieję, że dobrnę do końca. za długo tu nie zabawię, ale właśnie takie krótkie teksty są moimi ulubionymi.
zapraszam też na moje pozostałe, zakończone już, opowiadania: spód szklanki i zostań tak.
aśka.
Maciek Maciek Maciek! To pewnie ja tam tańczyłam? :D
OdpowiedzUsuńMaciek i zostaję na dłużej. Tu będzie happy end, czy tego chcesz czy nie.
OdpowiedzUsuń